62     Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona     MANGA ZONE: Dragon Ball


Dragon Ball

Wojciech " Sashh " Felczak


Jak twierdzą niektórzy obecni fani mangi i anime w Polsce to dwie grupy. Jedna, tak zwani „starzy wyjadacze” – wychowani na anime „Sailor Moon”, druga – „młode wilczki” (zwróćcie uwagę na te podkreślanie wieku - drodzy państwo takie podziały to żenada) – wychowana na kreskówce „Dragon Ball”. Uważa się powszechnie (wśród starych wyjadaczy), że osoby wychowane na Dragon Ball'u nie interesują się innymi tytułami oraz są zacofane i fanatycznie oddane swojej ukochanej serii. Można się zgadzać lub nie (ja się nie zgadzam, gdyż DB to moje pierwsze anime i nie jedyne, jak trzeba dodać), ale jedno jest pewne: Dragon Ball to kamień milowy w procesie popularyzacji w Polsce japońskiej sztuki rysunku i animacji, porównywalny z lądowaniem człowieka na Księżycu w procesie badaniu kosmosu. Może i trochę nieziemskie te porównania, ale chyba tak jest. Jak większość z Was wie, anime jest adaptacją komiksu, ale niewielu (nawet tych "prawdziwych fanów") miało okazję go przeczytać. Czy jest to dzieło niekoniecznie udane, jak opisywany miesiąc temu przeze mnie "Gundam Wing"? Zapraszam do lektury!



Pewnego pięknego dnia pewien zwyczajny chłopczyk – no dobrze, pomińmy milczeniem kwestię jego małpiego ogonka – wybrał się nad pobliską rzekę, by upolować sobie na obiadek rybkę. Mały Son–Goku – bo to o nim mowa – żył sobie na prowincji, gdzie wyraz technika oprócz tego, że oznaczał sposób walki, nie kojarzony był z czymś tak prozaicznym jak ekspres do kawy, czy samochód. W pewnej chwili natknął się (a dokładniej: wpadł pod koła) na jadącą takim oto pojazdem młodą dziewczynę o imieniu Bulma. Po krótkiej konwersacji wyjawiła mu ona sens swojej wędrówki. Otóż kolekcjonowała ona smocze kule - 7 mistycznych, mieszczących się w garści kryształowych kul, które po zebraniu i wypowiedzeniu magicznej formuły, wywoływały czarodziejskiego smoka, który spełniał jedno dowolne życzenie przywołującego. Pchani chęcią spełnienia mniej (nowy super-chłopak), czy bardziej ambitnych planów (bycie najlepszym wojownikiem na planecie) ruszyli w podróż. Ta właśnie sytuacja rozpoczęła istną dragonballo-manię. Na podstawie komiksu powstał serial oraz filmy kinowe. Szał smoczych kul dotarł również do Polski. Po trzykrotnej emisji anime, siłą rzeczy przyszła kolej na wydanie serii mangowej. A było to przedsięwzięcie jak na skalę naszego rynku gigantyczne. Fani, przyzwyczajeni do krótkich, kilkutomowych serii, dostali do rąk monstrualnych rozmiarów historię zawartą w, bagatela, 42 prawie dwustustronicowych tomach.
Na początek o fabule. Jest to skrócona wersja tego, co mogliśmy zobaczyć w „Dragon Ball” i „Dragon Ball Z”. Dlaczego skrócona? A spróbujcie te kilkaset odcinków przedstawić kadr w kadr, słowo w słowo w 42 tomach. Awykonalne. Dlatego właśnie Akira Toriyama skupił się na najważniejszych wydarzeniach, dodając parę tych, których nie uświadczyliśmy w TV. Dla przykładu: nie zabraknie tu lekcji w szkole Son-Gohana, ale są znacznie skrócone i jest ich zwyczajnie mniej. Oczywiście, nie zmienia to sensu i ogólnego wydźwięku opowieści, a według mnie wychodzi to mandze nawet na lepsze. Dzięki takim sprytnym zabiegom otrzymaliśmy zgrabną i miłą do czytania serię, a nie gigantycznego i w wielu momentach przydługiego i nudnego tasiemca. Pewno znajdzie się paru fanów (a właściwie fanatyków...), którzy będą chcieli mnie zlinczować za to, co napisałem. Ale trzeba to sobie jednak uświadomić. Oprócz nagłych zwrotów akcji były tez chwile, kiedy miałem ochotę wyłączyć telewizor. Ok., przykład. A pamiętacie może sławną sytuację, gdy miała „wylecieć w powietrze” (bo tak to ciekawie kochana tłumaczka przełożyła) planeta Namek? Najdłuższe pięć minut w historii tego uniwersum. Albo czas, który dał Vegeta Ziemianom, czekając na przybycie Goku z Zaświatów. To były trzy godziny czy trzy dni, bo przypadkowo zgubiłem rachubę... Kończąc te złośliwości (jeszcze pomyślicie, że ja nie lubię anime – wręcz przeciwnie uważam je za niezłe) – akcja komiksu skrócona, lecz przez to „uzgrabniona”. Pierwszy plusik :D
Po drugie primo ;-) kreska. Znów wersja drukowana góruje nad animowaną. Przepiękne i dokładne rysunki. Żadnych przykładów rysowania – przepraszam za określenie - „na odpieprz” (trochę niefortunnie zabrzmiało, ale spójrzcie na wspomnianego „Gundam Wing” – przykład nazbyt oczywisty). Wszystkie obrazki starannie wykonane – ogromny kunszt mistrza Toriyamy. Nie widziałem jeszcze zbyt wiele mang, ale to, co ujrzałem w „Dragon Ball” przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Nawet teraz, po skompletowaniu wszystkich tomików, biorę czasem któryś do ręki, by go chociaż pooglądać. Nie chodzi o czytanie, ale o samą radość z tych cudnych ilustracji. Szczególnie dobrze wypadają wszystkie ataki energetyczne. Wszystkie kamehamehy, masenka i inne techniki walki to prawdziwa uczta dla oczu. Miodzio!
Przejdźmy do kwestii tłumaczenia. Przy okazji omawiania „Slayers” napisałem, że jest ono świetnie przełożone na język „rolników znad Wisły” (bo tak o nas i naszych piłkarzach ostatnio w prasie angielskiej piszą) i zawiera mnóstwo żartów zrozumiałych tylko dla Polaków. Jeśli porównać je do translacji „Smoczych kul” to wypada blado. Pan Rafał „Kabura” Rzepka odwalił kawał arcymistrzowskiej roboty! Język jest dostosowany do każdej postaci osobno. Zum Beispil - Boski Miszcz używa slangu, w którym występuje dużo angielskich słówek (komicznie spolszczonych) oraz wyrażeń, które mówiąc krótko „nie pasują do starego dziadka”. Tego nie da się opisać – musicie to przeczytać sami. Wiem, że może i brzmi to jak płatna reklama, ale tłumaczenie tej mangi uważam za coś genialnego (chyba troszkę (nad)używam tego słowa :D) i niepowtarzalnego! Dla porównania Bulma wyraża się jak wiecznie obrażona nastolatka, a Goku w sposób naiwny i baaardzo bezpośredni – po szczegóły odsyłam do kilku pierwszych tomów. Dobra zabawa gwarantowana!
Reasumując – manga „Dragon Ball” to jedna z najlepiej (jeśli nie najlepiej) wydanych mang. Staranne rysunki, trzymająca w napięciu fabuła, mnóstwo akcji, profesjonalne tłumaczenie i niezłe wydanie – to wszystko sprawia, iż każdy fan(atyk) Smoczych Jaj powinien ją bezapelacyjnie nabyć. Problemem może być cena. Każdy tom kosztował 13 (jak to mawia mój matematyk) peelenów, co jak nietrudno policzyć (tak panie psorze, potrafię to zrobić) daje koszt – bagatela – 546 złotych. Dużo forsy, ale gdy kupowało się co 2 tygodnie tom, nie było to aż tak bolesne dla portfela. Zawsze jednak możecie znaleźć wszystko na jakiś serwisach aukcyjnych (np. Allegro.pl – polecam) lub u zaprzyjaźnionego fana, który wyprzedaje kolekcję (tak wiem, trudno to sobie wyobrazić, ale wypadki chodzą po ludziach). Polecam gorąco!

Wydawnictwo: J.P. Fantastica
Tomów: 42
Cykl wydawniczy: dwutygodnik
Format: kieszonkowy, układ oryginalny
Cechy: Czarno-biały, obwoluta, grzbiet
Autor: Akira Toriyama
Wydawca oryginału: Bird Studio


62     Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona     MANGA ZONE: Dragon Ball